Po blisko 40-godzinnej podróży jesteśmy w końcu w Sydney. Zanim jednak będziemy mogli skakać ze szczęścia, że dotarliśmy na miejsce bez większych problemów (i w dodatku wraz z bagażami, które tym razem nie tułały się po świecie ;)), musimy przejść szczegółową kontrolę celną i imigracyjną. Australia bowiem dba o swoje środowisko naturalne i nie pozwala podróżnym na wwożenie na jej teren żadnych owoców, warzyw, ziemi, produktów pochodzenia zwierzęcego czy roślinnego itp. Jeśli chodzi natomiast o wizę, to sprawa jest bardzo prosta, jeśli odwiedzamy Australię tylko w celach turystycznych. Będąc jeszcze w Polsce ubiegaliśmy się o wizę eVisitor (subclass 651), którą otrzymaliśmy drogą mailową w ciągu 20 minut od złożenia wniosku. Wiza jest ważna 1 rok i uprawnia do max. 3-miesięcznego pobytu, przy czym granicę można przekraczać kilkukrotnie.
Jesteśmy zaskoczeni, że obie kontrole przechodzą tak gładko – pamiętamy bowiem przylot do Nowej Zelandii blisko 2 lata temu, kiedy na lotnisku sprawdzano nawet podeszwy naszych butów trekkingowych. Tym razem po krótkiej analizie formularzy celnych, które wypełniliśmy jeszcze na pokładzie samolotu, w naszych paszportach lądują stemple z datą przybycia do Australii i już bez dalszego sprawdzania bagaży wychodzimy na halę przylotów. Nie mogę w to uwierzyć! Widok napisu „Welcome to Sydney” wydaje się tak nierealny… :)
Wsiadamy w shuttle busa i jedziemy do hotelu. Nie obywa się jednak bez śmiesznych sytuacji, kiedy próbujemy wsiąść do busa nie z tej strony, z której są drzwi, albo szukamy kierowcy nie tam, gdzie znajduje się kierownica. Przyzwyczajenie do ruchu prawostronnego może być również niebezpieczne. Wysiadając z busa naprzeciwko hotelu, mamy do pokonania dość ruchliwą ulicę. Zamiast spojrzeć w prawo na nadjeżdżające samochody, z przyzwyczajenia patrzymy w lewo i zanim zdążymy spojrzeć w drugą stronę, stoimy już z walizkami na jezdni. Na szczęście udaje nam się dostać na drugą stronę ulicy bez szwanku, jednak ta sytuacja uświadamia nam, że w najbliższych dniach musimy szczególnie uważać. Na przyzwyczajenie się do ruchu lewostronnego mamy dokładnie 1 dzień, bo za 2 dni wypożyczamy już samochód :)
W samym hotelu czeka nas pierwsza niespodzianka. W recepcji dowiadujemy się, że tej samej nocy w Sydney jest zmiana czasu z zimowego na letni i zamiast 8h różnicy czasu w stosunku do Polski, odtąd będzie 9h. Drugą niespodzianką jest paczka wysłana przez biuro Green Lite Travel, które będzie wspierało nas w trakcie całej podróży po Australii. W środku znajdujemy nie tylko broszury, foldery i informacje turystyczne o miejscach, które mamy w planie odwiedzić, ale również nawigację, mapy oraz adaptery do kontaktów.
W końcu docieramy do upragnionego pokoju hotelowego, informujemy naszą rodzinę i znajomych, że jesteśmy cali, zdrowi i szczęśliwi, bierzemy długo wyczekiwany prysznic, po czym padamy wymęczeni do łóżek.
A już jutro zobaczymy na własne oczy Operę :)