Geoblog.pl    wallflower    Podróże    My Australian Dream :)    Sydney: dzień 1 - Opera House, Harbour Bridge i Sky Tower
Zwiń mapę
2015
04
paź

Sydney: dzień 1 - Opera House, Harbour Bridge i Sky Tower

 
Australia
Australia, Sydney
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15608 km
 
Noc przesypiam o dziwo całkiem dobrze, jest to jednak raczej spowodowane zmęczeniem po długiej podróży. Dopiero kolejna noc będzie testem, czy przestawiłam się już na nową strefę czasową.
Po godz. 8:00 wychodzimy z hotelu i idziemy do pobliskiej kafejki na śniadanie - granolę z jogurtem. Nie jesteśmy specjalnie głodni, ale musimy się przygotować na całodniowy spacer po Sydney. Pierwszym punktem jest Mrs Macquarie’s Chair, skąd można zobaczyć jedno z najważniejszych miejsc w Sydney - Opera House. Kiedy docieramy na miejsce i moim oczom ukazuje się Opera, jestem naprawdę wzruszona. To jeden z największych symboli Australii, a fakt, że przed nim stoję jest niezaprzeczalnym potwierdzeniem, że naprawdę tutaj jestem! Nadal nie mogę uwierzyć, że Opera, o której dotychczas tylko marzyłam i którą oglądałam na pocztówkach i w filmach, mam teraz tuż przed sobą. Wpatruję się tak dłuższą chwilę i próbuję zapisać w pamięci ten moment. Nie wiem, czy kiedykolwiek będę czuła się tak jak teraz, ale wiem, że warto było spędzić w powietrzu kilkadziesiąt godzin, by tu dotrzeć choćby dla tej jednej chwili. Właśnie spełniłam swoje największe marzenie. Dotarłam do Australii. Naprawdę.
Następnie zmierzamy w kierunku Opery, żeby przyjrzeć się jej z bliska, przechodząc po drodze przez Ogród Botaniczny. Jest zaskakująco gorąco – jest październik, czyli początek wiosny w Australii, zatem nie powinno być upałów, jednak tego dnia temperatura dochodzi do 30-kilku stopni. Skrzeczące gdzieś wśród pobliskich drzew papugi sprawiają, że czuję się jak na innej planecie. Jeszcze 2 dni temu byliśmy w Polsce, która szykowała się na coraz mroźniejsze temperatury, a teraz wylądowaliśmy w miejscu, gdzie słońce nas grzeje, papugi przelatują nad naszymi głowami, a wszyscy dookoła szykują się na lato.
Docieramy pod same schody Opery, która wydaje się taka…mała. Oglądając zdjęcia z Sydney wydawało mi się, że Opera góruje nad miastem, tymczasem w rzeczywistości trochę rozczarowuje swoim rozmiarem. Trzeba jednak przyznać, że jest to jeden z ciekawszych architektonicznych projektów – kształtem przypomina coś pomiędzy żaglem a muszlą, która mieni się w promieniach słońca. Z Opery mamy idealny widok na Harbour Bridge – drugi ważny punkt na mapie Sydney. To właśnie z niego odpalane są sztuczne ognie w Sylwestra, z czego relację możemy później oglądać w telewizji.
Musimy trochę przyspieszyć tempo naszego spaceru, ponieważ o 12:30 mamy zarezerwowany rejs po zatoce. Jest to już druga surrealistyczna chwila tego dnia, kiedy jedząc lunch na pokładzie statku, możemy podziwiać panoramę Sydney z jej flagowymi punktami – Operą, Harbour Bridge czy Sky Tower. Nadal nie dowierzam ;-) Przechodzimy na górny pokład statku i robimy pamiątkowe zdjęcia. Staramy się być w ciągłym ruchu, ponieważ chwila odpoczynku może skończyć się na mimowolnym ucięciu sobie krótkiej drzemki :-) Po półtoragodzinnym rejsie opuszczamy statek i kierujemy się do targowej dzielnicy the Rocks, gdzie mamy pierwszą styczność ze słynnymi kamieniami szlachetnymi Australii, czyli opalami. Nie tylko ich kolory, kształt i faktura zwalają z nóg, ale również ceny. Koszt opali waha się od kilku do kilkudziesięciu (a pewnie są i przypadki kilkuset) tysięcy dolarów. Opuszczamy zatem sklep jubilerski z pustymi rękoma i wchodzimy na Harbour Bridge. Jedną z atrakcji jest możliwość wejścia na sam szczyt mostu (oczywiście z odpowiednimi zabezpieczeniami). W słoneczne dni podobno widać stamtąd Góry Błękitne, oddalone od Sydney o 100km. My jednak decydujemy się jedynie na wejście na jeden z czterech pylonów mostu. Zostało tam utworzone muzeum, w którym można poczytać o historii Harbour Bridge i obejrzeć zdjęcia z kolejnych etapów jego powstawania. Stojąc na górze widzimy całą zatokę, po której wcześniej pływaliśmy na statku, a w oddali możemy dostrzec wody Morza Tasmana, które oddziela Australię i Nową Zelandię.
Kolejnym i ostatnim już punktem naszego programu na ten dzień jest podziwianie zachodu słońca ze Sky Tower. Będąc na poziomie blisko 300 m nad ziemią, mamy pogląd na to, jak duże jest Sydney. W dole wiją się setki ulic i uliczek, z każdej strony otaczają nas wieżowce, a niższe budynki ciągną się aż po horyzont. Możemy dostrzec również zarys Gór Błękitnych, do których wybieramy się za dwa dni. Na wieży spędzamy ponad godzinę, czekając na zachód słońca. Słońce zachodzi tuż po godz. 19:00, a do hotelu docieramy dopiero po godz. 20:00. Jestem padnięta, zmuszam się tylko do wzięcia szybkiego prysznica, po czym padam na łóżko i zasypiam w ciągu minuty. Wydawałoby się, że powinnam bardzo dobrze spać po tak aktywnie spędzonym dniu, jednak w nocy co chwilę się budzę i czuję się tak, jakbym ucinała sobie drzemkę w ciągu dnia (co poniekąd jest prawdą ;)). Staram się jednak zbierać siły na kolejny, równie intensywny dzień.
:-)
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (17)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
zula
zula - 2015-11-11 19:24
Ciekawy opis i przepiękne zdjęcia
 
 
zwiedziła 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 15 komentarzy15 720 zdjęć720 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.06.2016 - 17.06.2016
 
 
02.10.2015 - 25.10.2015
 
 
12.06.2014 - 15.09.2014