Z samego rana wyjeżdżamy z Perth i tym samym rozpoczynamy naszą wielką pętlę po Australii Zachodniej. Na początek zatrzymujemy się w starej dzielnicy Perth, Fremantle, gdzie spacerujemy po nabrzeżu portowym. Akurat trafiamy na odbywającą się tam grę miejską – co chwilę mijają nas grupy biegnących Australijczyków, wykonujących coraz to ciekawsze zadania. Ot taki australijski sposób na aktywne spędzenie niedzieli ;-)
Następnie przechadzamy się po klimatycznych uliczkach Fremantle i robimy szybkie zakupy w sklepie z pamiątkami. Wdaję się w krótką rozmowę ze sprzedawczynią, która po tradycyjnym pytaniu „where are you from?” zaczyna opowiadać o swojej koleżance Polce, która przyrządziła kiedyś dla niej danie z mięsa, kapusty i grzybów, ale nie pamięta jego nazwy. „Bigos?” podpowiadam, a ona uśmiecha się i potakuje głową. Kolejny raz przekonuję się, że świat jest naprawdę mały :-)
Następnie przejeżdżamy ok. 200 km do Busselton, małej miejscowości znanej z najdłuższego molo w Australii, które ciągnie się w głąb oceanu aż przez 2 km. Można przejść tę odległość pieszo albo przejechać się kolejką, która dojeżdża aż na sam koniec molo. Decydujemy się na spacer, ponieważ kolejka jeździ średnio raz na 40 minut, a my jesteśmy ograniczeni czasowo (jak zwykle :P). Słońce mocno przygrzewa, dlatego zakładamy nasze nowe kapelusze z szerokim rondem zakupione w Melbourne. Wyglądamy profesjonalnie! :D Spacer tam i z powrotem zajmuje nam ok. 1,5h, a kolejka mija nas dwa razy. Następnie wsiadamy do samochodu i jedziemy w rejon winnic Margaret River. Niestety część winnic jest zamknięta albo ze względu na to, że jest niedziela, albo przez dość późną porę. Udaje nam się jednak załapać na degustację win w jednej z winnic, gdzie jemy również późny lunch. Oprócz nas jest tylko jedna para turystów, dookoła rozpościerają się rzędy winorośli, a my wpadamy w spokojny, sielski nastrój. Czego więcej chcieć od życia? Wokół cisza, spokój, piękno natury i przygrzewające słońce.
Tuż przed zachodem słońca docieramy na plażę. Spacerujemy, zbieramy muszle i podziwiamy grę kolorów na niebie. Do hotelu dojeżdżamy późno, więc zastajemy zamknięte drzwi recepcji. Dzwonimy na podany numer managera hotelu, który przez telefon przekazuje nam kolejne instrukcje, jak możemy uzyskać klucze do pokoju. I tak: po prawej stronie od recepcji znajduje się sejf otwierany na czterocyfrowy kod, który nasz rozmówca nam dyktuje – w ten sposób znajdujemy się w posiadaniu koperty z kluczem. Następnie zostajemy poinstruowani jak znaleźć nasz pokój - kiedy obrócimy się tyłem do sejfu to na naszej pierwszej będzie odpowiedni kierunek. Ubawieni całą sytuacją docieramy do pokoju i oglądając australijską telewizję (w tym zawody w surfowaniu), odpoczywamy po długim dniu.