Wczesnym rankiem opuszczamy nasz hotel w Margaret River i jedziemy w kierunku Albany, oddalonego o ok. 350 km. Po drodze robimy kilka przystanków – jednym z nich jest plaża w Hamelin Bay, która słynie z tego, że można z niej obserwować podpływające do samego brzegu płaszczki. Nam niestety nie jest dane tego doświadczyć, choć wypatrywaliśmy jakiegokolwiek śladu płaszczki przez kilka minut. W drodze do samochodu natykamy się jednak na sporej wielkości jaszczurkę, która przebiega tuż koło nas. Chociaż coś :)
Po przejechaniu kolejnych kilkudziesięciu kilometrów docieramy do przylądka Leeuwin, gdzie stoi wysoka, śnieżnobiała latarnia morska. Dodatkową atrakcją jest fakt, że właśnie w tym miejscu zlewają się wody dwóch oceanów: Oceanu Indyjskiego i Oceanu Południowego (tak, okazuje się, że mamy więcej niż trzy oceany, o których uczą nas w szkole ;)). Widok nie jest jednak tak spektakularny jak ścieranie się wód Morza Tasmana i Oceanu Spokojnego przy Cape Reinga w Nowej Zelandii. Szczerze mówiąc, gdyby nie tabliczki informujące nas o tym zjawisku, nawet nie zwrócilibyśmy na nie uwagi.
Kolejnym punktem programu przed naszą główną atrakcją jest pobliski las z drzewami karri, który przemierzamy prawie nieprzejezdną, szutrową drogą. Jedziemy w głąb lasu, gdzie drzewa rosną coraz gęściej, a ścieżki stają się coraz węższe. W pewnym momencie, kiedy zmierzamy już w kierunku głównej drogi, kilka metrów przed samochodem przebiega jakieś zwierzę… Duże, czarne, z daleka przypominało pumę. Patrzę na pozostałych uczestników naszej wyprawy, żeby sprawdzić, czy widzieli to samo, co ja. Wszystkich przechodzi dreszcz na myśl o tym, co by było gdyby to zwierzę postanowiło nas powitać, kiedy byliśmy poza samochodem, np. robiąc zdjęcia. Do dziś nie jesteśmy pewni co to było; później dowiadujemy się, że w gazetach pojawiły się doniesienia kilku osób o widzianym w Australii dużym, czarnym zwierzęciu…
W końcu docieramy do głównej atrakcji tego dnia, czyli Giant Tree Top Walk. Jest to miejsce, w którym wybudowano specjalne kładki prowadzące wśród koron drzew. W najwyższym punkcie stoi się na wysokości aż 40 metrów! Dwukrotnie przechodzimy wyznaczoną trasę i wciąż nie możemy się nadziwić, że patrząc przed siebie widzimy wierzchołki drzew, które są na wyciągnięcie ręki. Mimo że konstrukcja wydaje się stabilna, gdyż jest wykonana ze stali, nogi lekko drżą, gdy patrzy się w dół :)
Oprócz Giant Tree Top Walk jest jeszcze inna trasa o nazwie Ancient Walk. Wije się ona między starymi drzewami eukaliptusów, jednak jest zlokalizowana już na ziemi, a nie w powietrzu, dlatego nie robi takiego wrażenia jak pierwszy szlak. Dla uzupełnienia trasy warto jednak nią przejść – to tylko ok. 600 m.
Zmęczenie daje nam się we znaki, głupawka też robi swoje, dlatego z chęcią wracamy do samochodu i zmierzamy w kierunku hotelu w Albany. Docieramy na miejsce tuż po zmroku (znowu nie zdążyliśmy :P) i wyczerpani padamy na nasze łóżka.