Geoblog.pl    wallflower    Podróże    My Australian Dream :)    Krótki dzień w Litchfield NP
Zwiń mapę
2015
15
paź

Krótki dzień w Litchfield NP

 
Australia
Australia, Darwin
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 23889 km
 
Tego dnia żałujemy, że nie możemy wydłużyć doby – dzień mamy bowiem zaplanowany co do minuty. Wstajemy o 5:00 rano, żeby zdążyć na samolot do Darwin. Lot trwa 3,5h, a przez to, że lecimy na wschód (w sumie to północny-wschód ;)), musimy dodatkowo przesunąć wskazówki zegarków o 1,5h (tak, w Australii zmieniają czas nie tylko o godzinę, ale również o pół godziny). Rezultat jest taki, że wylatując z Perth o godz. 8:30, na miejscu w Darwin jesteśmy dopiero o 13:30. Pół dnia już za nami, a musimy dojechać jeszcze do Litchfield National Park! W ekspresowym tempie odbieramy walizki, wypożyczamy auto, przebieramy się w lżejsze ubrania (jest bardzo ciepło, wręcz duszno) i jedziemy. Do parku docieramy po godz. 15:00, więc do zachodu słońca mamy jakieś 3h...
Główną atrakcją Litchfield są różnej wielkości kopce termitów – najwyższy z nich osiąga blisko 4m wysokości! Dopiero gdy stajemy u jego stóp, widać tę skalę – jesteśmy od niego 2 razy mniejsi. Zastanawiając się dlaczego termity upodobały sobie akurat tę część Australii, zmierzamy dalej, w głąb parku. Postanawiamy przejść się krótkim szlakiem, którego przejście powinno zająć nam około 40 minut. Mniej więcej w połowie drogi docieramy do punktu widokowego, z którego można zobaczyć niewielki wodospad i to właśnie w tym momencie zdajemy sobie sprawę z nadciągających granatowych chmur. Nie ma już odwrotu – jesteśmy w połowie szlaku. Przyspieszamy kroku, ale nic to nie daje i niedługo później znajdujemy się w samym centrum sporej ulewy. Kiedy 20 minut później docieramy do samochodu, jesteśmy cali mokrzy - dosłownie wykręcamy wodę z naszych ubrań. Pod pobliskim daszkiem przebieramy się w suche ubrania, licząc, że jedynymi świadkami tej sceny są ptaki, które wybrały sobie miejsce nieopodal, żeby prześmiewczo się w nas wpatrywać. Po wymianie całej naszej garderoby, ruszamy w drogę powrotną, z krótkim przystankiem przy Florence Falls. Aż żałujemy, że mamy tak mało czasu, bo naszym oczom ukazuje się rajski widok na wodospad, a my z chęcią wykąpalibyśmy się u jego stóp. Niestety pozostaje nam tylko podglądanie i zazdroszczenie kąpiącym się w nim innym turystom.
Zmierzając z powrotem do bram parku, kilkukrotnie widzimy jak przez drogę przeskakują kangury. Wzmagamy naszą czujność i skanujemy otoczenie – nie chcemy, żeby żaden kangur czy wallabie dostał się pod nasze koła. Ostatnie kilometry przed hotelem pokonujemy, jadąc dosłownie środkiem drogi z prędkością 30km/h, tak, żeby mieć czas na szybką reakcję, gdyby coś nagle pojawiło się na drodze. Znowu nam się udaje i możemy odetchnąć z ulgą. Robię pranie (w końcu to już półmetek naszej podróży) i wsłuchuję się w odgłosy buszu – nasz hotel znajduje się w małej mieścince, praktycznie pośrodku niczego.
Długo nie mogę zasnąć, więc do północy piszę ze znajomymi, u których ten dzień dopiero się zaczyna.
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (14)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 15 komentarzy15 720 zdjęć720 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.06.2016 - 17.06.2016
 
 
02.10.2015 - 25.10.2015
 
 
12.06.2014 - 15.09.2014