Z samego rana wybieramy się na trwający 3h rejs po zatoce o nazwie Bay of Islands. Pogoda dopisuje, więc wybieramy górny pokład, gdzie łapiemy promienie słoneczne. Warto zaznaczyć, że opalanie w Nowej Zelandii nie jest zdrowe ze względu na dziurę ozonową oraz szkodliwe promieniowanie UV.
Płyniemy po zatoce, podziwiając widoki - wysepki, turkus otaczającej nas wody, bezchmurne niebo, pływające dookoła ryby oraz … delfiny! Trafiamy na kilkanaście delfinów, które pływają tuż obok naszego statku, więc możemy się im dokładnie przyjrzeć. Wszyscy robią zdjęcia, a osoby będące bliżej burty przepuszczają tych, którzy chcą mieć lepsze ujęcie – uprzejmość to kolejna cecha Nowozelandczyków i Australijczyków, którą od razu zauważamy. Czujemy się jak w raju, a grzejące słońce tylko potęguje to uczucie.
Następnie płyniemy w miejsce Hole in the Rock – do skały, w której widnieje dziura na tyle duża, że mniejsze statki lub kajaki mogłyby spokojnie nią przepłynąć. My jednak zatrzymujemy się tylko na chwilę, by obejrzeć skałę z bliska, a następnie wyruszyć z powrotem do Paihii. W drodze powrotnej stajemy jeszcze na jednej z wysp – Urupukapuka (większość nazw własnych, czy to miast, czy wysp, pochodzi z języka maoryskiego) – i po kilku minutach wspinaczki na znajdującą się na niej górę podziwiamy piękne widoki na zatokę. To tutaj pierwszy raz mamy do czynienia z naprawdę zieloną Nową Zelandią, którą mogliśmy oglądać przed wylotem na zdjęciach w czasopismach podróżniczych lub przewodnikach.
W rejsie powrotnym mamy okazję zaobserwować jeszcze małe pingwinki taplające się w wodzie (z daleka wyglądają jak kaczki, dopiero po zrobieniu zdjęcia na zoomie było widać, że jednak są to pingwiny ;)), po czym dobijamy już do brzegu. Następnie wyruszamy w podróż z powrotem do Auckland, stając na chwilę w Waipoua Forest, w którym znajduje się największe na świecie drzewo kauri o nazwie Tane Mahuta (Władca Lasu). Do Auckland docieramy późnym wieczorem i odpoczywamy przed dalszą drogą.