Dodaj swój komentarz
Treść*:
Podpis*:

* - pola obowiązkowe
   
Geoblog.pl    wallflower    Podróże    Zielona Nowa Zelandia    Kia ora, Rotorua!
Zwiń mapę
2014
01
mar

Kia ora, Rotorua!

 
Nowa Zelandia
Nowa Zelandia, Rotorua
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 18224 km
 
Kolejnego dnia wyruszamy z Auckland o świcie, bo mamy przed sobą długą drogę i mnóstwo atrakcji. O godzinie 7 wjeżdżamy na Mt Victoria, aby ostatecznie pożegnać się z Auckland, które w promieniach wschodzącego słońca wygląda bajecznie. Pojawiają się pierwsi rowerzyści i osoby uprawiające jogging (podobno Nowozelandczycy mają problemy z otyłością, jednak w ogóle tego nie widać – wszędzie ludzie biegają, spacerują i aktywnie spędzają czas), ale poza tym panuje cisza. Atmosfera jest magiczna, miasto budzi się do życia, słowem - chciałoby się spędzić tam pół dnia, ale musimy ruszać w dalszą drogę.
Docieramy do Ogrodów Hamiltońskich, które podzielone są na bloki tematyczne i można w nich obejrzeć między innymi styl maoryski, włoski, japoński czy angielski. Po godzinie szybkiego zwiedzania ogrodów jedziemy w dalszą drogę – do Jaskiń Waitomo, które słyną z zamieszkujących je świetlików. Organizowane są specjalne wycieczki z przewodnikiem, podczas których można zejść w dół jaskini i obejrzeć z bliska stalaktyty i stalagmity. Na nasze szczęście trafiamy na małą grupę i wspaniałego przewodnika, który oprócz opowiadania ciekawych historii o Waitomo, śpiewa piękną pieśń maoryską, aby pokazać, jak dobrze rozchodzi się dźwięk w jaskini. Chcemy, żeby ta magiczna chwila trwała jak najdłużej, jednak czas na kolejny etap wycieczki – przepłynięcie podziemnej rzeki, która znajduje się wewnątrz jaskini. Wsiadamy do łódek, które łudząco przypominają te z Hogwartu (trudno mi znaleźć inne porównanie ;)) i płyniemy w ciszy, po ciemku, oglądając świecące nad naszymi głowami świetliki. Po chwili wypływamy z jaskini i wysiadając z łódki nie możemy przyzwyczaić się do dziennego światła. To była zdecydowanie jedna z najbardziej magicznych chwil w trakcie naszego wyjazdu.
Następnie ruszamy w dalszą drogę i docieramy do Otorohangi – miasta kiwi. Znajdują się tam pomniki wzniesiona ku czci ptaka kiwi oraz Dom Kiwi, który jest opisywany jako najlepsze miejsce do jego obserwacji w całej Nowej Zelandii. Ciekawostką jest to, że mało który Nowozelandczyk widział w swoim życiu ptaka kiwi, ponieważ prowadzą one nocne życie, więc w ciągu dnia ciężko je wypatrzeć. Niestety nie mamy czasu na zwiedzanie Domu Kiwi, robimy jedynie zdjęcia pod pomnikami i jedziemy dalej – do miasteczka o nazwie Rotorua. Miasto to jest uważane za stolicę zjawisk geotermalnych – gorących źródeł, gejzerów, bulgoczących błot oraz unoszącego się wszędzie (!) zapachu siarkowodoru. Mieszkańcy jednak nic sobie z tego nie robią – szokuje nas widok unoszącego się ze studzienek przy niektórych domach charakterystycznego dymu o wiadomym zapachu ;)
Wieczorem wybieramy się na kolację maoryską. Do pobliskiej wioski maoryskiej zabiera nas autokar prowadzony przez kierowcę-Maorysa, który uczy nas po drodze podstawowych słów po maorysku oraz tłumaczy nam, jak mamy zachowywać się po dotarciu na miejsce. Dowiadujemy się między innymi, co oznaczają słowa kia ora i haka. Kia ora może oznaczać zarówno pozdrowienie, pożegnanie, jak i podziękowanie, jednak często tłumaczy się je jako zwykłe „cześć”. Haka natomiast to tradycyjny taniec maoryski, który był wykonywany przez wojowników przed bitwą i miał na celu odstraszenie przeciwników między innymi dzięki charakterystycznemu wybałuszaniu oczu. Ciekawostką jest też to, że również współcześnie taniec ten jest wykonywany przed każdym meczem przez nowozelandzką drużynę rugby - All Black (polecam obejrzeć sobie filmiki na yt, robią wrażenie - np. tu: http://www.youtube.com/watch?v=IQm5K1gPycI).
Gdy docieramy na miejsce następuje tradycyjne powitanie maoryskie, które polega na delikatnym zetknięciu się nosami z wodzem plemienia. Później możemy obejrzeć krótki pokaz tradycyjnych tańców i śpiewów maoryskich, po którym zostajemy oficjalnie zaproszeni do wejścia do wioski. W środku poszczególni mieszkańcy wioski demonstrują różne aspekty kultury maoryskiej (m. in. taniec haka), a turyści są zachęcani do wzięcia czynnego udziału w pokazach. Kolejna część wieczoru to występ artystyczny obejmujący taniec i śpiew maoryski, który jest tak magiczny, że po raz drugi w ciągu tego dnia chcemy zatrzymać czas w miejscu. To chyba jest ten moment, kiedy zakochujemy się w Nowej Zelandii, która jest tak różnorodna, piękna, unikalna i po prostu kompletnie odmienna od Polski ;)
Pokaz niestety dobiega końca i następuje ostatnia już część wieczoru, czyli kolacja! Serwowane są różne rodzaje potraw, jednak na uwagę zasługuje hangi (czyli pieczone w ziemi pod specjalnym przykryciem mięso i warzywa), jagnięcina oraz deser Pavlovej, z której słynie Nowa Zelandia (Nowozelandczycy twierdzą, że wymyślili przepis na Pavlovą, jednak ku ich niezadowoleniu Australijczycy mają na ten temat dość odmienne zdanie ;p). Po obfitej uczcie i napełnieniu w nadmiernym stopniu naszych żołądków wieczór maoryski dobiega końca. Jesteśmy zachwyceni, szczęśliwi i chcemy więcej! Czas jednak wracać do hotelu i odpocząć przed kolejnym dniem pełnym atrakcji…
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (9)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (0)
DODAJ KOMENTARZ
 
zwiedziła 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 15 komentarzy15 720 zdjęć720 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.06.2016 - 17.06.2016
 
 
02.10.2015 - 25.10.2015
 
 
12.06.2014 - 15.09.2014