Po wczorajszym dniu jesteśmy na tyle zrelaksowani, że dzisiejsza pobudka po 5 nie jest aż tak dotkliwa ;)
Wyjeżdżamy z Queenstown tuż po wschodzie słońca, mijamy jakąś ekipę filmową, która przygotowuje się do kolejnego ujęcia i jedziemy w kierunku Te Anau. Na miejscu robimy przerwę na kawę, a następnie zmierzamy do Milford Sound, gdzie czeka na nas rejs po fiordach. Z uwagi na to, że dzieli nas dość długi dystans, robimy sobie parę przystanków – czy to na zdjęcia, czy krótki spacer (np. po lesie deszczowym). Pogoda nie napawa optymizmem, znowu pojawiają się gęste chmury i deszcz, ale liczymy na rozpogodzenie już na miejscu. I tak się też dzieje – o ile na początku rejsu wieje zimny wiatr, a niebo jest jeszcze dość mocno zachmurzone, o tyle już w połowie rejsu wiatr się uspokaja i niebo jest w większym stopniu niebieskie, a nie szare :)
W trakcie rejsu możemy oglądać pobliskie góry, wodospady i soczystą zieleń, ale również taplające się w wodzie pingwiny i foki ;) W pewnym momencie dopływamy pod jeden z wodospadów i jesteśmy tak blisko, że osoby stojące przy burcie są mokre od rozpryskującej się wody. Niestety po ok. 3h rejs dobiega końca, a my usatysfakcjonowani wracamy do samochodu i jedziemy z powrotem do Te Anau. W drodze powrotnej zatrzymujemy się w tych samych miejscach, w których robiliśmy przystanki, gdy jechaliśmy w tamtą stronę, dzięki czemu możemy zaobserwować na zdjęciach, jak szybko zmienia się pogoda - właściwie z minuty na minutę.
Docieramy do Te Anau późnym popołudniem i szykujemy się na jutrzejszą podróż na samo południe Nowej Zelandii.