Nasz ostatni dzień na drugiej półkuli Ziemi spędzamy zwiedzając centrum Christchurch – drugiego co do wielkości miasta w Nowej Zelandii. Widoki niestety nie napawają optymizmem, ponieważ po dwóch trzęsieniach ziemi, które miały miejsce w 2010 i 2011 roku, miasto jest w dużej części zniszczone. Co chwilę napotykamy place budowy, zawalone budynki czy osuwiska skalne, które przypominają nam o tej katastrofie. Jest to dla nas szczególnie smutny widok ze względu na to, że przez blisko 3 tygodnie mieliśmy okazję oglądać Nową Zelandię z zupełnie innej strony – czystej, zadbanej, wypełnionej wspaniałą przyrodą.
Naszą wycieczkę po Christchurch rozpoczynamy od plaży, przy której znajduje się skarpa ze zniszczonymi od trzęsienia ziemi domami. Smutne jest to, że trzęsienie miało miejsce blisko 3 lata temu, a jednak nadal widać pozostałości, które jeszcze nie zostały uporządkowane lub zburzone.
Następnie przejeżdżamy do centrum miasta, aby obejrzeć katedrę, która kiedyś zapewne stanowiła główną atrakcję miasta, jednak w tym momencie jest wyznacznikiem skali zniszczeń wywołanych trzęsieniami ziemi. Teren, na którym stoi katedra jest odgrodzony od placu, więc zdjęcia można robić tylko przez płot. Zagłębiamy się więc w lekturę przewodnika, ale od razu zauważamy, że część dotycząca Christchurch nie została jeszcze uaktualniona i wciąż widnieją w niej informacje dotyczące pięknego wnętrza katedry, co ma się nijak do tego, co widzimy przed sobą. Postanawiamy zatem zrobić sobie krótki spacer wokół Placu Katedralnego, jednak wszędzie napotykamy place budowy oraz zamknięte ulice. Widzimy również pozostałości okresu świetności miasta – wciąż kursują bowiem zabytkowe tramwaje turystyczne, w których przewodnicy opowiadają o historii i atrakcjach Christchurch. Turystów chętnych na tę przejażdżkę jest jednak bardzo mało.
Po tym smutnym spacerze załatwiamy ostatnie sprawy przed wylotem i kierujemy się już w stronę lotniska. Wypakowujemy walizki, sprawdzamy, czy nic nie zostawiliśmy w samochodzie, po czym zdajemy kluczyki w wypożyczalni. Czekając w długiej kolejce na lotnisku rozmyślamy o tym, że tak naprawdę nie chcemy stąd wyjeżdżać i zastanawiamy się, czy kiedyś nadarzy się jeszcze okazja, by tu wrócić. Sądząc po tym, jak bardzo każdy z nas jest zachwycony tym krajem – jego różnorodnością, wspaniałą przyrodą, uprzejmością ludzi, ale także nieprzewidywalną pogodą, stwierdzamy, że prędzej czy później tu wrócimy ;)
W końcu (niechętnie) wchodzimy na pokład samolotu i rozpoczynamy 30-godzinną podróż do domu…