Wcześnie rano pakuję walizkę, żegnam się z koleżanką i wyruszam na Okęcie. Dojeżdżam na miejsce na czas, jednak mam małe problemy z wydrukowaniem swojego biletu. Zanim jednak mogę wyjaśnić sprawę, przez głośniki zostaje ogłoszony komunikat o ewakuacji całej hali odlotów na Okęciu. Stoimy zatem na zewnątrz i z niepokojem spoglądamy na zegarki. Jeżeli mój samolot będzie opóźniony chociaż o pół godziny, mogę nie zdążyć przesiąść się w Dusseldorfie (mam dokładnie 1h na przesiadkę). Po 1h 15 min zostajemy wpuszczeni z powrotem na lotnisko i udaje mi się ustawić w kolejce do check-inu jako trzecia osoba. Walizka przekracza limit wagi (waży 23,9kg, czyli o 0,9kg za dużo), ale na szczęście nie muszę płacić za nadbagaż. Samolot nie jest opóźniony, więc bez problemów udaje mi się przesiąść w Dusseldorfie - docieram do gate'u akurat, gdy rozpoczyna się boarding. Lot mija całkiem spokojnie, obok mnie jest wolne miejsce, więc nie dość, że siedzę przy oknie, to jeszcze mogę się rozłożyć na dwóch siedzeniach. Po ok. 8,5h lotu docieramy do Nowego Jorku. Ustawiam się w kolejce do kontroli paszportowej i wizowej, jednak po paru podstawowych pytaniach od urzędnika, zostaję poinformowana o konieczności sprawdzenia mojego paszportu przez innego urzędnika. Zostaję zaprowadzona do osobnego pomieszczenia, gdzie w poczekalni spędzam najgorsze 15 min mojej podróży (a myślałam, że po ewakuacji Okęcia już nic gorszego mnie nie spotka ;p). Siedząc tam i obserwując jak osoby, które weszły po mnie zostają przepuszczone dalej, zaczynam się zastanawiać, ile będzie kosztował bilet powrotny i do kogo muszę najpierw zadzwonić :p Na szczęście urzędniczka-Polka zadaje mi kilka podstawowych pytań i akceptuje moją wizę. Co za ulga! Niestety to jeszcze nie koniec mojej męki, bo kolejny etap to kontrola celna. Odbieram walizkę, która samotnie jeździ na taśmie (ale przynajmniej doleciała!) i po okazaniu deklaracji celnej zostaję poproszona o przejście do osobnej kolejki, gdzie mój bagaż główny i podręczny jest prześwietlany. Na szczęście zawartość mojej walizki nie wzbudza podejrzeń, więc nareszcie docieram do hali przylotów. Ulga jest tak wielka, że chce mi się płakać :p Odbiera mnie bardzo miła przedstawicielka biura, która zawozi mnie do hotelu w New Jersey. 40-minutowy przejazd mija bardzo szybko, ponieważ rozmawiamy o Polsce, Stanach i Australii, gdzie owa dziewczyna pracowała. Obserwuję też widoki za oknem - w oddali widać zarys Manhattanu, rozpoznaję Freedom Tower i Empire State Building. Wciąż nie wierzę, że znowu tu jestem! Gdy docieram do hotelu, poznaję innych uczestników programu i usiłuję walczyć z 6-godzinnym jet lagiem.
Pechowy piątek 13-tego (wydłużony o 6h) uważam za zakończony!