Kolejny dzień jest w dużej mierze przejazdowy. O godz. 6.30 wyjeżdżamy z hotelu (wcześniej dostajemy 'obfite' śniadanie w postaci muffinki, jabłka i batonika) i docieramy do Nowego Jorku na stację Port Authority. Przejeżdżając przez ulice Nowego Jorku rozpoznaję miejsca, które odwiedziłam w zeszłym roku - szczególnie stację metra, przy której znajdował się 'mój' hostel. Na stacji Port Authority rozdzielamy się z resztą uczestników programu, którzy jadą na inne campy niż my. Kupujemy bilety na autobus linii Greyhound (z pewnymi problemami) i po ok. 4,5h docieramy do Bostonu. Po przyjeździe okazuje się, że musimy czekać ok. 1,5h na kolejny autobus, w związku z tym wybieramy się na lunch, a że jesteśmy w Stanach - pierwszy McDonald's zaliczony ;p Następnie wsiadamy w autobus do Concord - stolicy stanu New Hampshire, skąd odbiera nas pracownica campu i po kolejnych 40 minutach jesteśmy na miejscu. Cała podróż z hotelu w New Jersey zajęła nam zatem mniej więcej tyle samo czasu co lot do Stanów ;)
Sam camp jest bardzo podobny do campu, na którym pracowałam w zeszłym roku. Jest jednak dużo mniejszy (zajmuje powierzchnię ok. 1/5 powierzchni campu z zeszłego roku) i bardziej zadbany (przynajmniej z zewnątrz). Na campie będzie pracowało 12 osób z tzw. international staff (w tym ja, druga Polka, Ukrainka, Turczynka, Australijka i 7 Brytyjek) oraz ok. 30 Amerykanek.
Próbujemy przyzwyczaić się do nowego miejsca i robimy krótki spacer po campie, jednak jet lag robi swoje - o godz. 21 wszystkie leżymy już w łóżkach.