Budzę się wcześnie, bo już po godz. 5:00 i jestem gotowa na zwiedzanie Los Angeles. Muszę jednak czekać na przyjazd czwartej już uczestniczki naszej wyprawy, którą odbieram ze stacji metra. Widok osoby, którą znam przez większą część mojego życia, z dala od Polski, stojącą z wielką walizką na tle kalifornijskich palm jest bezcenny :)
Po powrocie do mieszkania próbujemy zaplanować trasę hikingu pod napis „Hollywood”, jednak okazuje się, że najprostszy szlak jest zamknięty do odwołania. Przypominam sobie moje nieudolne starania, żeby podejść pod sam znak z zeszłego roku, dlatego postanawiamy podjechać autobusem pod Obserwatorium Griffitha. Niestety napis znajduje się dosyć daleko od obserwatorium, więc jest mało widoczny na zdjęciach, ale z drugiej strony mamy widok na piękną panoramę miasta. Stoję na tarasie widokowym przez ponad pół godziny i napawam się atmosferą tego miejsca. Wciąż nie mogę uwierzyć, że tu jestem! Przez cały rok od powrotu z poprzedniej wyprawy do Stanów tęskniłam za tym miejscem, słońcem, palmami, oceanem i oto jestem z powrotem!
Niechętnie (w moim przypadku) schodzimy z obserwatorium, spotykamy się z piątą uczestniczką naszej wyprawy i razem kierujemy się w stronę plaży w Santa Monica. Okazuje się, że mimo dość sporej odległości (sama podróż w jedną stronę zajmuje nam ok. 1h), można dojechać tam autobusem. Dodam też, że przez tę godzinę jedziemy tylko jedną ulicą – Sunset Blvd. Na miejsce docieramy jakieś 2h przed zachodem słońca, więc idziemy na krótki spacer po molo, robimy sobie zdjęcia przy znaku oznaczającym koniec Route 66 (początek trasy znajduje się w Chicago) i napawamy się widokami. Niestety nie jest dane nam zostać do samego zachodu słońca, ponieważ ostatni autobus mamy o godz. 19:22, czyli jeszcze przed zachodem. Odczuwam duży niedosyt, dlatego decyduję, że wrócę tu jeszcze raz następnego dnia (na szczęście nie tylko ja mam takie postanowienie). Tymczasem wsiadamy do autobusu i wyruszamy w podróż powrotną do mieszkania.