Czas na szkołę przetrwania – jedziemy do Yellowstone! :)
Pakujemy walizki, myjemy się na zapas (jeśli w ogóle jest to możliwe) i przygotowujemy się psychicznie na spędzenie 3 dni w kompletnej dziczy. Dojazd do Parku Narodowego Yellowstone zajmuje nam ponad 6h, jednak po drodze zatrzymujemy się jeszcze dwa razy na tankowanie (pod samym Yellowstone benzyna jest strasznie droga, więc warto wcześniej zaopatrzyć się w paliwo) i na kawę, gdyż zmęczenie daje się nam mocno we znaki. Kiedy wreszcie docieramy do zachodniej bramy parku, nie możemy uwierzyć, że dotarłyśmy na sam północny kraniec naszej trasy! Od razu odczuwamy zmianę pogody – jest dużo chłodniej, zaledwie kilkanaście stopni, więc przebieramy się w swetry i długie spodnie, po czym robimy kilka pamiątkowych zdjęć przy powitalnym znaku przy bramie wjazdowej do Yellowstone. Nadal do mnie nie dociera, że znajduję się w najstarszym parku narodowym na świecie, o odwiedzeniu którego marzyłam od tak dawna!
Kiedy emocje trochę opadają, wsiadamy do samochodu i przejeżdżamy pierwszą trasę na terenie Parku. Po około 40 minutach (na mapie wyglądało to na 5 minut drogi ;)) docieramy wreszcie na pole namiotowe Madison, gdzie rozkładamy nasz namiot i chowamy jedzenie do specjalnie przygotowanych skrzyń. Stanowi to zabezpieczenie przed wizytą niedźwiedzi, które lubią grasować po polach namiotowych w poszukiwaniu jedzenia zostawionego przez turystów. Kiedy można stwierdzić, że jesteśmy jako tako przygotowane na przetrwanie nocy, wyruszamy w dalszą drogę – do jednej z najważniejszych atrakcji Yellowstone, czyli gejzeru Old Faithful. Ciekawe jest to, że gejzer wybucha prawie dokładnie co 90 minut – łatwo jest zatem wyliczyć, kiedy można się ustawić w dobrym punkcie widokowym (lub sprawdzić dokładne godziny w visitor’s center). My czekamy na „pokaz” blisko godzinę, jednak przynajmniej mamy czas na przywyknięcie do panującego tu klimatu oraz wszechobecnych pięknych widoków. Kiedy w końcu zbliża się godzina wybuchu Old Faithful (na co wskazuje również gęstniejący tłum turystów), jestem w stanie zrobić zaledwie kilkanaście zdjęć, gdyż tak krótko on trwa. Mimo to jestem pod wrażeniem, choć podobne atrakcje widziałam wcześniej w Nowej Zelandii :)
Następnie wybieramy się na spacer po okolicznych kolorowych jeziorkach, dymiących skałach, błotkach i mniejszych gejzerach. Zmęczenie, wcześniejszy kilkugodzinny przejazd samochodem oraz poczucie szczęścia, że udało się dotrzeć „na samą północ” naszej trasy mogą skończyć się tylko jednym – głupawką ;) Robimy zatem różne dziwne rzeczy, cykamy zdjęcia z głupimi minami, śmiejemy się i wygłupiamy, jednak powoli robi się coraz zimniej, co oznacza, że zbliża się najgorsza część wyprawy, czyli noc w Yellowstone…
W drodze powrotnej na pole namiotowe stajemy jeszcze na chwilę przy Upper Geyser Basin, gdzie znajduje się jedno z najpopularniejszych kolorowych jeziorek w Yellowstone. Zapadający zmierzch oraz kłęby dymu wydobywające się z pobliskich skał uniemożliwiają nam jednak zobaczenie tych wyrazistych kolorów, które jeszcze przed chwilą podziwiałyśmy na pocztówkach w sklepie z pamiątkami. Nie do końca usatysfakcjonowane wsiadamy do samochodu i jedziemy już prosto na campsite Madison. Temperatura spada zaledwie do kilku stopni, dlatego czym prędzej rozniecamy ogień w specjalnie do tego przeznaczonym miejscu. Jako że tylko połowa naszej grupy wie co trzeba robić, pozostała jej część ogranicza się do znoszenia z lasu drewna i gałęzi. Po dłuższym czasie układania patyków, dmuchania i chuchania, decydujemy się na ostateczność, czyli … pompkę do materaca :D Budzimy nie lada zainteresowanie, dmuchając powietrze w ognisko za pomocą pompki, jednak już po chwili widzimy, że to działa! Ogień jest coraz większy, a my możemy opiekać chleb i kiełbaski, a przy okazji trochę się ogrzać. Jako że takie ćwiczenia są dość męczące, w końcu nie mamy już sił i dajemy za wygraną. Ubieramy się we wszystkie ubrania, jakie posiadamy i przygotowujemy się do snu. Ja osobiście mam na sobie dwie pary spodni, 3 pary skarpetek i 4 warstwy bluz/bluzek/koszulek + kurtkę. Na to opatulam się jeszcze śpiworem i w takim „kokonie” kładę się spać (w samochodzie!) z nadzieją, że jakoś przetrwamy do rana…