Budzę się tuż przed godz. 7:00 i jak najszybciej biegnę do ogrzewanej łazienki, gdzie spotykam dwie uczestniczki naszej podróży, które z powodu niskiej temperatury nie wytrzymały w namiocie i postanowiły przeczekać resztę nocy w ciepłej łazience. Szybko myjemy się i przebieramy, po czym wsiadamy do samochodu i jak najszybciej opuszczamy Yellowstone – miejsce piękne, ale strasznie zimne (w nocy) o tej porze roku. Przejeżdżając bramy parku czuję spory niedosyt i mam wrażenie, że przez skrócenie pobytu ominęłyśmy wiele wspaniałych miejsc w Yellowstone, przez co nie zdążyłyśmy się nim nacieszyć.
Tymczasem wyjeżdżając z Parku, trafiamy od razu do Grand Teton National Park (bilet wstępu do Yellowstone obejmuje również wjazd do Grand Teton NP). Postanawiamy zrobić krótką przerwę i wybrać się na hiking po kolejnym parku narodowym na naszej trasie, jednak okazuje się, że przejeżdżamy zjazd do visitor’s center. Orientujemy się dopiero po przejechaniu kilkunastu kilometrów i jest już za późno, żeby zawrócić. Stajemy zatem w mniej uczęszczanym punkcie i wybieramy się na ok. 40-minutowy spacer. Podczas gdy Yellowstone to głównie płaski krajobraz bogaty w przeróżne zjawiska geotermalne, tak Teton słynie przede wszystkim z pasma górskiego o tej samej nazwie. Słońce grzeje coraz mocniej, więc zdejmujemy z siebie niepotrzebne warstwy ubrań – pozostałości po Yellowstone – i podziwiamy widoki: jeziora, lasy i góry…
Niestety przed nami jeszcze długa droga, zatem niechętnie wsiadamy do samochodu i wracamy do Salt Lake City. Wyjeżdżając z parku, odzyskuję zasięg w telefonie i od razu otrzymuję 3 smsy od zaniepokojonej brakiem kontaktu rodziny. Uśmiecham się do siebie, bo przewidziałam, że taka sytuacja będzie miała miejsce. Uspokajam kogo trzeba i zapewniam, że przeżyłam Yellowstone i mam się dobrze.
Jedziemy ponad 6h z kilkoma przystankami na tankowanie czy napełnienie naszych burczących żołądków :) Gdzieś w połowie drogi powtarza się historia – znowu trafiamy na zamkniętą drogę, jednak tym razem objazd jest mniej dotkliwy i jedziemy tylko trochę dłuższą trasą. Drogi są opustoszałe, co staje się dość przerażające w sytuacji, gdy do najbliższej stacji benzynowej czy jakiegokolwiek sklepu mamy kilkaset kilometrów. Na szczęście do hotelu dojeżdżamy całe i zdrowe i resztę wieczoru poświęcamy na doprowadzenie się do porządku po 3 dniach spędzonych w totalnej dziczy. Bierzemy zatem tak bardzo wyczekiwany prysznic, robimy pranie (co powoduje, że w hotelowej recepcji brakuje ćwierćdolarówek) i opracowujemy trasę na ostatnie dni naszej trasy "samochodowej". Zmęczenie daje się mi mocno we znaki, więc kiedy okazuje się, że suszarka po 40 minutach nie wysuszyła do końca moich ubrań, jestem bliska płaczu :P Mam dosyć wszystkiego, chcę się porządnie wyspać, jednak nie mogę sobie na to pozwolić - muszę jeszcze posprawdzać parę rzeczy na kolejny dzień. Przed północą wreszcie padam na łóżko i zasypiam w ciągu minuty.