Budzimy się z myślą, że jest to już nasz ostatni poranek w Stanach Zjednoczonych… Mam mieszane uczucia – z jednej strony ciężko opuszczać kraj, w którym przeżyło się tyle wspaniałych chwil, z drugiej jednak tęsknota za domem, która narastała przez te 3 minione miesiące, dawała mi się już mocno we znaki. W takim refleksyjnym nastroju postanawiamy wybrać się na ostatnie śniadanie w typowo amerykańskim barze, którego układ (kanapy ustawione naprzeciwko siebie, oddzielone stołem) i atmosferę (kelnerki chodzące z dzbankami i dolewające chętnym kawę) tak dobrze znamy z filmów. Zamawiam naleśniki z borówkami, bananami i truskawkami, polane syropem klonowym i … jest to idealne kulinarne zakończenie naszej podróży :) Najadamy się na zapas, bo nie wiadomo jakie „pyszności” podadzą nam w samolocie, i wspominamy najciekawsze momenty ostatnich tygodni, oglądając Nowy Jork zza szyby baru. Naprawdę ciężko nam uwierzyć, że to już koniec naszej przygody życia i że następnego dnia będziemy już w Polsce…
Następnie wracamy do naszego pokoju, pakujemy ostatnie rzeczy do walizek i ruszamy na lotnisko. Po drodze żegnamy się z dwoma uczestniczkami podróży, które albo zostają dłużej w Nowym Jorku, albo lecą innym samolotem. W trzyosobowym składzie pokonujemy trasę na lotnisko – najpierw metrem, a następnie pociągiem dojeżdżającym do samego Newark Liberty International Airport (koszt biletu to 12,50$). To właśnie tutaj 3 miesiące wcześniej przeżyłam najgorsze chwile podróży, kiedy to musiałam przejść podwójną kontrolę imigracyjną – siedząc naprzeciwko urzędników wrogo spoglądających na oczekujących ze mną obcokrajowców, zrezygnowana szacowałam już w myślach koszt biletu powrotnego. A jednak udało się w końcu stanąć na amerykańskiej ziemi i przeżyć wspaniałe chwile w USA, których nie zapomnę do końca mojego życia.
Na lotnisko docieramy bardzo wcześnie, więc ze spokojem ważymy walizki i przepakowujemy nadbagaż - ostatecznie nadaję walizkę o wadze 22,4 kg (a przyleciałam z bagażem ważącym 23,9 kg). Mam pewne problemy z wydrukowaniem drugiej karty pokładowej na lot z Dusseldorfu do Warszawy, który będę mogła rozwiązać dopiero podczas półgodzinnej przesiadki w Niemczech. Trochę poddenerwowana wsiadam do samolotu i szykuję się do siedmiogodzinnego lotu. Okazuje się jednak, że mamy spore opóźnienie, więc kiedy w końcu startujemy, oglądam już drugą połowę filmu ;)
No i stało się - wracamy do domu. Na pierogi! :)