Geoblog.pl    wallflower    Podróże    My Australian Dream :)    Góry Błękitne i Featherdale, czyli koale, kangury i nocny przejazd po Sydney
Zwiń mapę
2015
06
paź

Góry Błękitne i Featherdale, czyli koale, kangury i nocny przejazd po Sydney

 
Australia
Australia, Blue Mountains
POPRZEDNIPOWRÓT DO LISTYNASTĘPNY
Przejechano 15707 km
 
Wstajemy wcześnie rano, jemy śniadanie z naszych zapasów w pokoju i po 8:00 wyjeżdżamy w Góry Błękitne, oddalone od Sydney o ok. 100km. Po drodze skręcamy do Parku Featherdale, gdzie po raz pierwszy mamy styczność z typowymi dla Australii zwierzętami – kangurami, wallabie (takimi małymi kangurkami), koalami, wombatami, emu, psami dingo, a nawet pingwinami. Pogłaskanie koali to jedno z moich dziecięcych marzeń, dlatego tego dnia nie mogłam się już doczekać. Na szczęście miejsce, gdzie rezydują koale w Featherdale, znajduje się na samym początku trasy, dzięki czemu po zaliczeniu tego najważniejszego (przynajmniej dla mnie) punktu, możemy na spokojnie obejrzeć pozostałe części parku.
Tak jak się spodziewałam, większość koali śpi na drzewach, nic nie robiąc sobie z tłumu turystów robiących im zdjęcia. Jak wiadomo, koale bardzo dużo śpią, nawet po 20h na dobę, co ma związek z narkotycznym wpływem liści eukaliptusowych, które są głównym składnikiem ich diety. Przechodzimy zatem od boksu do boksu i śmiejemy się z różnych pozycji, jakie przybrały we śnie. Pracownicy Featherdale przenoszą wybrane koale na specjalny stojak, przy którym turyści robią sobie z nimi zdjęcia. Oczywiście my także korzystamy z tej okazji. I w taki sposób spełniam swoje marzenie – wpatrując się w czarne, trochę nieobecne, oczy koali, głaszczę jej miękkie futerko i obserwuję jak pochłania kolejne liście eukaliptusa.
Obiecując sobie, że jeszcze wrócimy popatrzeć na te futrzane kulki, przechodzimy do dalszej części parku, gdzie czekają już na nas kangury i wallabie. Warto zaznaczyć, że zwierzęta nie są niczym odgrodzone od ludzi, więc nagle uświadamiam sobie, że w naszą stronę kica już kilka wallabie. Są tak oswojone z ludźmi, że nie boją się jeść z rąk turystów. O ile jeszcze bliska styczność z małym wallabie nie jest szczególnie przerażająca, to już kangur, który może osiągać 2m wysokości, budzi mój respekt :) Na szczęście akurat trafiamy na ich porę karmienia, więc są zajęte jedzeniem albo leniwie wylegują się w cieniu. Idąc dalej, mijamy wombaty, kolczatki, warany, aligatory oraz małe i słodkie pingwinki taplające się w wodzie. Na koniec wracamy do koali, żeby jeszcze trochę się nimi nacieszyć. Niestety czas nas goni, a do Gór Błękitnych jeszcze parędziesiąt kilometrów. Żegnamy koale, mając nadzieję, że za kilka dni będziemy jeszcze mogli je zobaczyć przy Great Ocean Road. Wsiadamy do samochodu i jedziemy dalej.
Pierwszy i standardowy punkt w Górach Błękitnych to Echo Point, czyli punkt widokowy na Trzy Siostry, mieszczący się niedaleko Katoomby. Nie robi na nas szczególnego wrażenia, biorąc pod uwagę, że w polskich górach takie widoki można spotkać praktycznie na każdym kroku. W pobliskim centrum turystycznym pytamy o różne szlaki. Najbardziej popularnym szlakiem jest National Pass, jednak jest oznaczany jako trudny, a jego przejście zajmuje ok. 4h. My natomiast mamy do zagospodarowania jakieś 3h, dlatego musimy zrezygnować z tej opcji. Czuję lekki niedosyt, bo będąc jeszcze w Polsce natknęłam się na jedno ze zdjęć z tego szlaku i bardzo chciałam zobaczyć to miejsce na własne oczy. Nagleni czasem wybieramy zatem łatwiejszy szlak o nazwie Undercliff/Overcliff, który startuje z miejscowości Wentworth Falls. Trasa jest bardzo przyjemna, również dzięki temu, że nie jesteśmy wystawieni na słońce, tylko schowani w cieniu drzew i samych gór. Co jakiś czas schodzimy na punkty widokowe, skąd rozpościera się panorama Gór Błękitnych. Warto wspomnieć, że góry zawdzięczają swoją nazwę olejkom eterycznym wytwarzanym przez drzewa eukaliptusowe, których opary tworzą nad górami lekką, niebieskawą mgiełkę.
Na jednym z punktów widokowych nagle dostrzegam właśnie to miejsce, na którego odwiedzeniu bardzo mi zależało – i wcale nie jest tak daleko od nas! Po szybkiej kalkulacji decydujemy się na przejście fragmentu szlaku National Pass aż do tego miejsca, żeby potem się cofnąć i kontynuować naszą „starą” trasę. Teraz jestem w pełni usatysfakcjonowana :) Miejsce, które tak mi się spodobało, to urwisko skalne, pod którym można przejść wąską ścieżką, odgrodzoną od przepaści tylko metalową barierką. W oddali widać drzewa eukaliptusowe, a w dole wodospad, w którym kąpią się ludzie – istny raj na ziemi :) My niestety (tradycyjnie już) nie mamy czasu na zejście w dół, więc kontynuujemy przejście naszym szlakiem Undercliff/Overcliff. Do samochodu wracamy po godz. 17:00 i rozpoczynamy długie poszukiwania jakiegoś miejsca, w którym moglibyśmy zjeść obiad. W końcu trafiamy do indyjskiej knajpki, gdzie spędzamy dobre 1,5h. Niestety ta „strata” czasu da nam się we znaki – nie dość, że zapadł już zmierzch (a jazda po ciemku w Australii nie jest zbyt bezpieczna ze względu na zwierzęta wchodzące na jezdnię), to jeszcze nawigacja źle nas poprowadziła, tak że do Sydney docieramy dopiero po 22:00. Jako że nie mieliśmy wcześniej okazji zobaczyć Opery po zachodzie słońca, jedziemy jeszcze na chwilę w okolice portu nadrobić zaległości. Opera po ciemku robi piorunujące wrażenie – dzięki oświetleniu czy też krążącym nad nią mewom. Patrzę na Harbour Bridge, Operę i próbuję zapamiętać tę szczególną atmosferę. Żałuję bardzo, że nie mamy więcej czasu na spokojny spacer wzdłuż wybrzeża. Wiem jedno – jeszcze tu kiedyś wrócę :)
Tymczasem wracamy do samochodu i jedziemy już prosto do hotelu. Niestety nawigacja znowu postanowiła spłatać nam figla i wyprowadziła nas przez Harbour Bridge na drugą stronę Sydney. Warto dodać, że wyjazd z centrum przez most jest bezpłatny, ale już za przejazd z powrotem płaci się od 2,50$ do 4$, przy czym jest to opłata elektroniczna, rejestrowana w specjalnym urządzeniu umieszczonym na przedniej szybie samochodu. Zatem jeszcze na koniec tego długiego dnia zafundowaliśmy sobie nocny przejazd przez Harbour Bridge - i to w obie strony! :P
Po drodze robimy ekspresowe zakupy na jutrzejsze śniadanie (zakupy polegające na tym, że samochód stawiamy w niedozwolonym miejscu z włączonymi światłami awaryjnymi, a ja dosłownie wbiegam do sklepu na 30 sekund). Do hotelu docieramy po 23:00, bierzemy prysznic, pakujemy się na nasz pierwszy przelot wewnętrzny w Australii i kładziemy się do łóżek. Za 4,5h wstajemy!
 
POPRZEDNI
POWRÓT DO LISTY
NASTĘPNY
 
Zdjęcia (16)
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
  • zdjęcie
Komentarze (1)
DODAJ KOMENTARZ
BoRa
BoRa - 2015-11-29 16:35
Super!
 
 
zwiedziła 12.5% świata (25 państw)
Zasoby: 120 wpisów120 15 komentarzy15 720 zdjęć720 0 plików multimedialnych0
 
Moje podróżewięcej
15.06.2016 - 17.06.2016
 
 
02.10.2015 - 25.10.2015
 
 
12.06.2014 - 15.09.2014