Skoro wschód słońca przy Uluru za pierwszym razem nie był do końca udany, postanawiamy wybrać się tam ponownie. Przyzwyczailiśmy się do wczesnego wstawania, więc pobudka o 5 rano nie robi już na nas takiego wrażenia. Tego dnia niebo jest przejrzyste, praktycznie bez żadnej chmurki, dlatego widoki są o wiele lepsze niż poprzedniego dnia. Dołączamy do sporej grupy turystów, którzy podobnie jak wczoraj, zajęli najlepsze miejsca z widokiem na Ayers Rock. Wschód słońca przy Uluru ogląda się jak spektakl – najpierw promienie słoneczne powoli zaczynają oświetlać górę, wydobywając wszystkie jej nierówności, a następnie rozpoczyna się pokaz palety barw Uluru – różnych odcieni brązu i czerwieni.
Tym razem śniadanie jemy na spokojnie w naszym pokoju hotelowym. Mamy czas na przygotowanie się na główną atrakcję tego dnia, czyli Kata Tjuta, znaną również pod nazwą the Olgas. Jest to grupa 30 monolitów, oddalonych od Uluru o ok. 50km. Po drodze zatrzymujemy się w paru punktach widokowych i robimy zdjęcia pod najbardziej popularnym znakiem drogowym w Australii – znakiem ostrzegającym przed kangurami. Następnie wybieramy się na dwa krótkie spacery po the Olgas, nie możemy jednak zapuszczać się za daleko, bo po południu musimy zdążyć na lot do Cairns.
Od razu zauważamy, że leżąca trochę na uboczu Kata Tjuta przyciąga o wiele mniej turystów niż jej bardziej sławna siostra, Uluru. Co prawda nie jesteśmy sami na szlaku, ale nie spotykamy takich tłumów jak pod Ayers Rock. Jest to dla nas idealne miejsce, żeby w ciszy i spokoju pożegnać się z gorącym Interiorem. Powoli odczuwamy zbliżający się koniec naszej przygody z Australią – Cairns będzie już ostatnim przystankiem przed powrotem do Polski…
Wracamy do Yulary, tankujemy samochód i jedziemy na małe, oddalone zaledwie o parę kilometrów lotnisko. Okazuje się, że tuż przed nami w kolejce do check-inu ustawia się wycieczka kilkudziesięciu osób, więc nerwowo spoglądamy na zegarki – do końca odprawy zostało zaledwie 40 minut. Na szczęście udaje nam się dostać do gate’u (jedynego na tym lotnisku ;)) kilkanaście minut przed zamknięciem bramek.
Lot do Cairns trwa 2,5h, a po wylądowaniu musimy dodatkowo przesunąć wskazówki w zegarkach o pół godziny do przodu. Tym razem nie wypożyczamy już auta, grzecznie czekamy na autobus, który dowiezie nas do hotelu. Niestety od razu odczuwamy różnicę – mając do dyspozycji auto nie interesowały nas rozkłady jazdy autobusów, teraz musimy spędzić 40 minut na przystanku. Na szczęście sam przejazd do hotelu jest ekspresowy i już po paru minutach mamy w ręku klucze do naszego pokoju. Zwiedzanie Cairns i okolic zostawiamy na jutro i pojutrze, tymczasem odpoczywamy w hotelu i zbieramy siły na kolejny, przedostatni już dzień naszego pobytu w Australii…